Choroby cywilizacyjne, zwane inaczej chorobami społecznymi, stanowią epidemię XXI w. Są pochodną uprzemysłowienia, zanieczyszczenia środowiska oraz niezdrowego stylu życia. To cena, którą płacimy za wszystko, co osiągnęliśmy w poszczególnych etapach ewolucji oraz rozwoju społecznego. Odpowiadają za ponad 80 proc. przedwczesnych zgonów. Niestety, społeczeństwo wciąż nie zdaje sobie sprawy ze skali zagrożenia, jakie one stanowią. Dlatego edukacja pacjentów, zapobieganie chorobom cywilizacyjnym i ich skuteczne leczenie to tematy, które co roku są poruszane przez specjalistów podczas Kongresu “Zdrowie Polaków”.
Dziś trudno sobie wyobrazić życie bez smartfona, komputera oraz samochodu. Żyjemy ze świadomością, że świat przyśpieszył i trudno nam za nim nadążyć. Powoduje to, że przy natężeniu towarzyszących nam bodźców i wszechogarniającego szumu informacyjnego dochodzi do zaburzenia homeostazy, czyli zdolności organizmu do utrzymywania względnej równowagi wewnętrznej mimo zmian zachodzących w środowisku zewnętrznym. Z jednej strony łatwość dostępu do dobrodziejstw cywilizacji daje złudne poczucie, że życie stało się łatwiejsze, z drugiej zaś niekontrolowane korzystanie z tego, co te dobrodziejstwa niosą, prowadzi do utrwalania nawyków, które mają negatywny czy nawet destrukcyjny wpływ na nasz organizm. Tak się dzieje m.in. w przypadku otyłości.
Otyli, chorzy i nieświadomi
Otyłość jest następstwem braku ruchu oraz niewłaściwej diety i stanowi jedno z największych współczesnych zagrożeń cywilizacyjnych. Co czwarty Polak choruje na otyłość, a tylko 13 proc. jest świadoma zagrożeń, jakie pociąga za sobą to schorzenie, mówił podczas ubiegłorocznego sympozjum Uniwersytetu Technologiczno-Humanistycznego w Radomiu im. K. Pułaskiego płk. dr. hab. Leszek Markuszewski, prof. UTH, dziekan Wydziału Nauk Medycznych i Nauk o Zdrowiu tej uczelni. Jak podkreślał, ponad 80 proc. osób cierpiących na otyłość traktuje ją jako defekt kosmetyczny, nie zdając sobie sprawy z tego, że jest to przewlekła, ciężka choroba z wieloma powikłaniami wielonarządowymi, o bardzo złożonej etiologii i mechanizmie patogenetycznym. Otyłość „nie wygasa” samoistnie, a wręcz przeciwnie – ma tendencję do rozwoju i przynosi wiele różnych skutków o charakterze medycznym, społecznym, jak również psychologicznym. Świadomość tych zagrożeń nabiera szczególnego znaczenia z uwagi na fakt, że staliśmy się w Europie „liderem” w obszarze rozwoju choroby otyłościowej, co najlepiej widać na przykładzie polskich dzieci, które pośród dzieci z innych krajów europejskich plasują się na pierwszym miejscu tej niechlubnej statystyki. Pomimo wielu akcji informacyjnych otyłość nadal kojarzona jest przede wszystkim z obszarem wizualnym, a w dalszej kolejności – zdrowotnym. I pomimo że wpisana jest ona na listę chorób przewlekłych o kodzie E66, to statystycznie jest chorobą pomijaną w rozpoznaniach, a przecież stanowi ona rdzeń patogeniczny wielu innych chorób uznawanych za choroby cywilizacyjne, tj. choroby układu sercowo-naczyniowego, choroby wieńcowej, niewydolności serca, zaburzeń rytmu serca, udarów, cukrzycy oraz nadciśnienia tętniczego i chorób nowotworowych.
Otyłość i nadwagę ma około 60 proc. polskiej populacji – to olbrzymi problem epidemiologiczny! Leczenie zachowawcze u osób z dużym stopniem otyłości, których wskaźnik masy ciała przekracza 35 BMI, jest mało skuteczne, dlatego w takich przypadkach wdrażane jest leczenie chirurgiczne, informował prof. Markuszewski. Po raz pierwszy zastosowano je w latach 50. ubiegłego wieku. W latach 60. wykonywano już na dużą skalę zabiegi znacznego skrócenia przewodu pokarmowego. W chirurgicznym leczenia otyłości zaczęto stosować laparoskopię – dla chorych z otyłością jej wdrożenie miało ogromne znaczenie, bo pozwalało uniknąć urazu związanego z dużym cięciem i rozległej rany pooperacyjnej. W latach 90. pierwsze prace potwierdziły, że chirurgiczne leczenie otyłości jest metodą skuteczną. Nie możemy zapominać, mówił prof. Markuszewski, że otyłość generuje wiele innych schorzeń z zakresu zespołu metabolicznego, np. cukrzycę typu II, nadciśnienie tętnicze, problemy z narządem ruchu oraz obniża jakość życia pacjentów. Zabiegi z zakresu chirurgii bariatrycznej (stosowane u osób z otyłością, u których nie stwierdzono chorób z zespołu metabolicznego), oraz metabolicznej (stosowane u chorych obciążonych chorobami metabolicznymi) przedłużają życie chorych. Zabiegi te są identyczne – są wykonywane na samym żołądku lub na żołądku i przewodzie pokarmowym i przynoszą istotną poprawę kontroli cukrzycy typu II oraz nadciśnienia tętniczego. Chirurgia metaboliczna jest chirurgią perspektywiczną, będzie się rozwijała, ponieważ jest to jedyny skuteczny sposób zapobiegania chorobom metabolicznym.
W Polsce rośnie także odsetek osób z nadciśnieniem tętniczym. Dotyka ono już ok. 10 mln Polaków. Przy czym – podobnie jak w przypadku otyłości – chorzy nie zawsze zdają sobie sprawę z tego, że są chorzy. Spośród 4 mln chorych na cukrzycę aż 2 mln nie ma świadomości choroby i jest zagrożona wieloma powikłaniami (od ostrych, takich jak kwasica i śpiączka ketonowa, kwasica mleczanowa, hiper- i hipoglikemia, po przewlekłe, do których zaliczamy m.in. retinopatię cukrzycową, nefropatię cukrzycową, neuropatię cukrzycową, udary mózgu oraz zawały mięśnia sercowego). Współczesnym „tsunami” jest nazywana cukrzyca. Stanowi ona poważne zagrożenie, ponieważ w organizmie tworzy powikłania o charakterze mikro- i makronaczyniowym.
Przewlekła niewydolność krążenia jako nowa „pandemia”
Choroba znana od czasów starożytnych uzyskała ostatnio miano światowej pandemii. Rosnąca liczba pacjentów cierpiących z powodu tego schorzenia jest związana z… postępem medycyny. Starsze pokolenie lekarzy pamięta jeszcze czasy, w których ostra śmiertelność w zawale wynosiła ponad 50 proc., a więc co drugi chory z zawałem umierał w szpitalu. Te osoby, które przeżyły, były w stosunkowo lepszej formie niż chorzy obecnie, kiedy ta śmiertelność powinna wynosić mniej niż 10 proc. Paradoksalnie więc zwiększona skuteczność leczenia ostrych stanów zagrażających życiu w kardiologii przyczyniła się do epidemii niewydolności krążenia. Jeżeli chory, mimo ciężkiego uszkodzenia mięśnia lewej komory serca, przeżywa zawał, to komora nie zostaje przywrócona do stanu pierwotnego – nadal jest poważnie uszkodzona, tłumaczył dr hab. Andrzej Krupniewicz, prof. UTH w Radomiu. Oznacza to, że u pacjenta prędzej czy później dojdzie do przewlekłej niewydolności krążenia. Mówiąc inaczej, ratując życie w wielu chorobach kardiologicznych, przyczyniamy się do powstania grupy chorych, którymi trzeba się potem zająć, ponieważ mają przewlekłą niewydolność krążenia. Liczba takich pacjentów rośnie.
W przypadku przewlekłej niewydolności krążenia – co dla wielu może być zaskakujące – śmiertelność jest większa niż w większości chorób nowotworowych. Postęp w leczeniu chorób nowotworowych jest duży. Nowotwory kiedyś powodujące zgon w ciągu kilku miesięcy obecnie są chorobami przewlekłymi bądź wyleczalnymi. Przykładem jest ziarnica złośliwa – kiedyś była to choroba śmiertelna, pacjent umierał w ciągu kilku miesięcy, a obecnie, przy prawidłowym leczeniu, można uzyskać całkowite wyleczenie, co nie jest możliwe w przypadku przewlekłej niewydolności krążenia.
W odniesieniu do epidemii, jaką jest przewlekła niewydolność krążenia, można wytyczyć dwa kierunki działań, mówił prof. Andrzej Krupniewicz. Po pierwsze trzeba się starać, żeby chorych z tym problemem było jak najmniej, po drugie – by chorzy żyli jak najdłużej oraz by jakość ich życia była jak najlepsza. Liczbę pacjentów z przewlekłą niewydolnością krążenia można ograniczyć, wykorzystując optymalnie dostępne w kardiologii środki leczenia. Dość często zdarza się, że mamy rozpoznanie, wiemy, jak trzeba leczyć chorego, tylko że on nie wyraża zgody na to leczenie. Oczywiście w pewnym sensie jest to porażka lekarzy, którzy nie potrafią go do leczenia przekonać. Dużą rolę odgrywają również uprzedzenia, dotyczące zwłaszcza zastawkowych wad serca.
Zastawkowa wada serca jest z definicji chorobą przewlekłą i powinna być na pewnym etapie leczona operacyjnie. Problem w tym, że lekarze nie kierują chorego na takie leczenie w odpowiednim czasie bądź chory nie chce wyrazić na nie zgody, wyjaśniał prof. Andrzej Krupniewicz. W wielu przypadkach wady zastawkowe wymagają operowania w wieku podeszłym. Tymczasem wśród osób w wieku senioralnym panuje przekonanie, że operacja kardiochirurgiczna jest niebezpieczna. Na skutek takiego myślenia pacjenci rezygnują z zabiegu, przez co wada zastawkowa rozwija się na tyle, że ryzyko operacyjne staje się rzeczywiście bardzo wysokie i przekracza nawet 50 proc. Niewydolność krążenia staje się nieodwracalna. Chory mógłby jej uniknąć, gdyby został w odpowiednim momencie zoperowany.
Następny problem polega na tym, że w obecnym systemie mamy paraliż diagnostycznej działalności szpitali, którym nie opłaca się ustalać prawidłowego rozpoznania. W konsekwencji spotyka się chorych, którzy mają ogromne obrzęki nóg i są leczeni na niewydolność krążenia, a w rzeczywistości mają np. dnę moczanową bądź inną chorobę, która również daje takie objawy, ale nie jest niewydolnością krążenia. Należałoby więc poprawić część diagnostyczną naszego systemu i zwrócić większą uwagę na kwestie związane z postawieniem prawidłowej diagnozy, apelował prof. Krupniewicz.
Istotnym problemem jest również przestrzeganie przez chorego zaleceń lekarskich, pielęgniarskich, dietetycznych i innych. Dobre rozpoznanie choroby oraz leczenie nie przyniesie odpowiedniego rezultatu, jeśli chory nie będzie np. przyjmował leków i przestrzegał zaleceń. Jest to bardzo istotne w leczeniu zespołów przewlekłych, m.in. niewydolności krążenia. Tej choroby nie da się wyleczyć, ale można z nią żyć i jakość tego życia może być dobra. Warunkiem jest redukcja wagi ciała, regularne przyjmowanie leków, odpowiednio dobrany wysiłek fizyczny, dostosowany do możliwości układu krążenia. Kolejnym utrudnieniem, o którym należy wspomnieć, jest fakt, że chory z niewydolnością krążenia bardzo często ma również choroby towarzyszące, najczęściej są to: cukrzyca, nadciśnienie tętnicze, dna moczanowa, niewydolność nerek. Osoba taka musi przyjmować więcej leków, co prowadzi do polipragmazji, czyli do przyjmowania dużej ilości leków jednocześnie.
Nowotworom można zapobiegać!
Zanieczyszczenie środowiska, palenie tytoniu, nadmierne spożycie alkoholu oraz złe nawyki żywieniowe (dieta uboga w błonnik, witaminy, sole mineralne) oraz stres to główne czynniki przyczyniające się istotnie do powstawania nowotworów złośliwych. W krajach wysokorozwiniętych obserwowany jest wzrost zachorowalności na różne typy nowotworów. Podczas sympozjum wiele miejsca poświęcono nowotworom głowy i szyi, o których mówi się rzadziej niż np. o raku piersi, prostaty czy jelita grubego, a których odsetek także rośnie. Dane epidemiologiczne wskazują, że nowotwory głowy i szyi stanowią ok. 10 proc. wszystkich nowotworów występujących u ludzi. W Polsce najczęściej występującymi nowotworami złośliwymi – wśród nowotworów złośliwych głowy i szyi – są: rak krtani (49,5 proc.), rak jamy ustnej (17,4 proc.), rak części ustnej gardła (11,8proc.), rak gardła dolnego (3,66 proc.), informował prof. Kamal Morshed.
Jak podkreślano podczas sympozjum, oprócz czynników ryzyka związanych z postępem cywilizacyjnym na powstawanie nowotworów głowy i szyi mają wpływ: czynniki genetyczne, środki konserwujące i sztuczne barwniki zawarte w pokarmie, zanieczyszczenie środowiska spalinami samochodowymi, promienie rentgenowskie, ekspozycja na silne promieniowanie słoneczne, kontakt z substancjami rakotwórczymi, niedobór lub brak witamin i minerałów. Palenie tytoniu i spożywanie alkoholu zdają się działać synergistycznie i zwielokrotniać ryzyko zachorowania.
Do najczęściej występujących objawów dotyczących pacjentów z nowotworami głowy i szyi należą:
- ból języka, niegojące się owrzodzenia jamy ustnej i/lub czerwone lub białe wykwity w jamie ustnej;
- ból gardła;
- nieustępująca chrypka o charakterze stałym;
- ból i/lub trudności w przełykaniu;
- guz/guzek na szyi;
- zatkany nos z jednej strony lub krwawienie z nosa.
Objawy te, jeśli pomimo leczenia utrzymują się powyżej 2–3 tygodni, powinny być konsultowane przez laryngologa, podkreślał prof. Morshed. Wczesne zgłoszenie się pacjentów do diagnostyki i rozpoznanie nowotworów głowy i szyi daje dobre wyniki leczenia. We wczesnych stadiach choroby nowotworowej, dzięki zastosowaniu nowoczesnych małoinwazyjnych endoskopowych metod leczenia, pacjenci mają szansę na całkowite wyleczenie. Jedną z metod jest endoskopowe laserowe wycięcie guza.
W zaawansowanych stadiach chirurgiczne leczenie nowotworów złośliwych w obrębie głowy i szyi wymaga stosowania coraz doskonalszych metod uzupełniania pooperacyjnych ubytków anatomicznych i funkcjonalnych. Ubytek tkanek w jamie ustnej i gardle środkowym może dotyczyć języka, bocznej ściany gardła, dna jamy ustnej, żuchwy, policzka i wargi. Celem rekonstrukcji jest zachowanie artykulacji mowy, żucia i połykania pokarmów.
Prof. Morshed zwracał też uwagę na to, że zbyt późne zgłaszanie się pacjentów do diagnostyki i leczenia powoduje pogorszenie rokowania i konieczność zastosowania bardziej radykalnych metod leczenia skojarzonego – chirurgicznego i radioterapii oraz/lub chemioterapii.
Jak podkreślano podczas odbywającego się w ramach 3. Kongresu „Zdrowie Polaków” sympozjum, choroby cywilizacyjne są ogromnym problemem, dlatego należy zintensyfikować działania edukacyjno-informacyjne. Już tylko zmiana stylu życia na zdrowszy i zmiana diety znacznie zmniejszają ryzyko zachorowania na nowotwór. Edukacji i promocji zdrowia w społeczeństwie powinien jednak towarzyszyć zintegrowany system prewencyjny mający na względzie dbałość o życie i zdrowie Polaków – system opierający się na dostępności do badań profilaktycznych, w tym badań przesiewowych, oraz dostępności specjalistycznej opieki medycznej. •
Na podstawie sympozjum Uniwersytetu Technologiczno-Humanistycznego im. Kazimierza Pułaskiego w Radomiu oraz materiałów umieszczonych w Raporcie „Zdrowie Polaków” 2021.