10 tysięcy kroków to minimum, jakie musimy wykonać w ciągu dnia, aby zachować dobre zdrowie. Można je zrobić na parkiecie. Korzyść będzie podwójna. Taneczne ruchy nie tylko doskonale wpływają na mięśnie, lecz także na psychikę, zapewnia Zuzanna Pędzich, terapeutka tańcem i ruchem .
10 tysięcy kroków to pięć, sześć kilometrów. Łatwiej pokonać taki dystans na parkiecie?
Zapewne tak, zwłaszcza osobom, które w marszu się nudzą, a zamiast określonych schematów ćwiczeń wolą improwizację. Jeśli chodzi jednak o taniec, to pojmuję go bardzo szeroko. Dla mnie każdy ruch, nawet zwykły spacer, może być formą tańca! Uważam, że głęboki, rytmiczny oddech też zawiera jego elementy. Jeśli więc ktoś mówi, że nie umie tańczyć, to znaczy tylko tyle, że zawęża znaczenie tańca.
Muzyka nie jest do tańca konieczna?
Nie. Moją pasją jest tzw. ruch autentyczny, który jest tańcem bez muzyki. Albo inaczej – to taniec do muzyki wewnętrznej, podczas którego wykonujemy rozmaite ruchy, wsłuchując się w melodię i rytm własnych odczuć, emocji i myśli. Nade wszystko kocham taniec za jego różnorodność. Są tańce, gdzie ruchy wykonuje się według ściśle określonego schematu, ale i takie, gdzie każdy szuka własnych kroków, improwizuje. Są wreszcie tańce w kręgu, pochodzące z różnych kultur, z których każdy jest trochę inny…
W tradycyjnym rozumieniu taniec to jednak duża dawka ruchu w rytm muzyki. Coś w rodzaju sportu…
Szkoda zawężać taniec do ćwiczeń fizycznych, chociaż bardzo korzystnie wpływa on na ciało. Jeśli jednak sięgniemy do historii, to okaże się, że w tańcu nie chodziło o ruch (ludzie pierwotni mieli go przecież dość!), ale o coś więcej…
O co?
O poradzenie sobie z emocjami! Na wstępie skoncentrujmy się jednak na fizycznych korzyściach z tańca.
Jak poruszanie się przy muzyce wpływa na ciało?
Taniec – jak każda forma ruchu – wyzwala produkcję endorfin. Wydaje się być jednak wyjątkowo silnym stymulatorem. Na mózg działa bowiem nie tylko ruch, lecz także muzyka, która – jak wynika z badań naukowych – mocno wpływa na układ limbiczny powiązany z emocjami. Taniec uruchamia mięśnie, których nie używamy na co dzień, i zmienia postawę ciała. Często jesteśmy przygarbieni albo przeciwnie – wyglądamy tak, jakbyśmy nosili gorset, bo psychiczne napięcie usztywnia mięśnie, tworzą się przykurcze. W tańcu możemy od nich uwolnić swoje ciało. Wzmocnić je i utrzymać sprawność fizyczną, nie zmuszając się na przykład do nudnych dla wielu osób ćwiczeń na siłowni.
Które tańce uruchamiają najwięcej mięśni?
Taniec współczesny, modern, jazzowy. Poprawia sylwetkę, wzmacnia mięśnie, uelastycznia, bo zawiera nie tylko elementy siłowe, lecz także te obecne w jodze – m.in. rozciąganie. Kondycję poprawia taniec irlandzki czy zumba, której
choreografia łączy elementy tańców latynoamerykańskich, hip-hopu, nawet tańca brzucha oraz treningu siłowego. Tańczenie zumby to naprawdę niezły wycisk. Ciekawą propozycją – zwłaszcza dla mężczyzn, których zazwyczaj trudniej jest zachęcić do tańca niż panie, jest capoeira, czyli połączenie sztuki walki z tańcem. Charakterystyczne dla capoeiry są rytmiczne, akrobatyczne formy. Elementy tańca sprawiają, że ataki stają się nieprzewidywalne dla przeciwnika. Panowie mogą się też świetnie poczuć w tańcach greckich (a jest ich ok. 4 tys.), w których prawie zawsze prym wiodą mężczyźni.
Prowadzi Pani m.in. warsztaty rozwojowe w tańcu. Czym one się różnią od nauki tańca?
Na kursie tańca uczymy się kroków, precyzyjnego wykonania określonych ruchów. Skupiamy się na tym, jak wyglądamy w tańcu, a nie na tym, jak się w nim czujemy. Na warsztatach rozwojowych uczestnicy uczą się wprawdzie prostych elementów choreograficznych, ale przede wszystkim poznają różne rodzaje ruchu i możliwości, jakie daje taniec. Potem wykorzystuje się je do tego, aby opowiedzieć fragment własnej historii lub zgłębić jakiś ważny życiowy temat. Ruch jest językiem, którym można wyrazić wszystko, zatańczyć na przykład złość albo zakochanie…
Zatańczyć złość albo zakochanie? Co to właściwie znaczy?
Potrzeba trochę czasu, aby poznać nowy dla wielu osób język, jakim jest taniec. Odkrywanie różnych rodzajów ruchu zaczynamy od ruchów, które są nam wszystkim znane – od sposobów chodzenia. Idę naprzód, cofam się, omijam przeszkody, idę po linii prostej albo drogą okrężną. Robię skok w bok. To nic innego jak różne metafory ruchowe. Uczestnicy warsztatów zaczynają odkrywać ruch szybki i wolny. Ruch baaaaaardzo szeroki w przestrzeni i ograniczony do najbliższej przestrzeni wokół ciała. Ciężki i bliski ziemi oraz lekki, delikatny. Ten repertuar ruchów stale rozszerzamy…
Rozumiem, że ludzie uczą się przy muzyce alfabetu ruchów, za pomocą których mogą potem wyrazić to, co czują.
Dokładnie tak. Nauczenie się tego „alfabetu” nie wymaga dużo czasu, bo ruchy są bardzo proste. To części składowe tańca, a nie skomplikowane kroki, które należy perfekcyjnie opanować. Z czasem uczestnicy sami proponują jakieś gesty czy ruchy. Zazwyczaj wyrażają one pewne emocje. A te – na co warto zwrócić uwagę – biorą się ze sposobu myślenia. To dlatego niektóre ruchy mogą nam przychodzić z łatwością, podczas gdy wykonanie innych będzie sprawiać gigantyczną trudność. Są na przykład osoby, którym trudno podnieść ręce do góry. Czasem taka osoba nie rozumie, pyta: „Dlaczego nie mogę tego zrobić?”. Odpowiadam wtedy: „A z czym pani/panu ten ruch się kojarzy?”. Ktoś mówi wtedy: „Z byciem dzieckiem i sięganiem po rodzica”. A ktoś inny kojarzy go „ze sferą duchową”. I od razu zdaje sobie sprawę z tego, co to znaczy.
Czyli poprzez ruch wyrażamy to, z czego sami często nie zdajemy sobie sprawy?
Tak. Często odcinamy się od ciała. Pozwalamy, by rządził nami intelekt. O sile intuicji, emocjach zapominamy! Tymczasem ciało jest mocno związane z podświadomością. Pozostaje pod wpływem prawej półkuli, która jest emocjonalna, mniej logiczna i racjonalna niż lewa, której „słuchamy” na co dzień. Dlatego poprzez pracę nad nim równoważymy pracę obydwu półkul i możemy dotrzeć do nieuświadamianych emocji czy marzeń. Prosty przykład. Jedna z uczestniczek warsztatów dla amazonek, które prowadziłam w warszawskim Centrum Onkologii, zaczęła wykonywać rękoma takie ruchy, jakby malowała pędzlem. Właśnie ten ruch przypomniał jej, że kiedyś marzyła, aby zostać malarką. Postanowiła zrealizować to marzenie. Zapisała się więc na warsztaty artystyczne i zaczęła malować obrazy. To nowe zajęcie dało jej wiele radości, pozwoliło zapomnieć o chorobie.
Sugeruje Pani, że poprzez taniec można jakoś wpływać na życie?
Tak. Ruch jest metaforą możliwości. Im większy mamy zakres ruchu, tym więcej widzimy możliwości w życiu, wynika z badań psychologicznych. Warto więc rozszerzać swój repertuar ruchów, a taniec daje właśnie taką możliwość. Pracowałam z wieloma osobami, które wyglądały na wycofane, zagubione, miały kłopoty ze znalezieniem celu. W ruchu – czy raczej poprzez ruch – odkryły całkiem nowe możliwości, nowe obszary, w których mogły się realizować. Na warsztaty uczęszczały też osoby przebojowe, które od lat ostro parły naprzód, osiągając w swoich dziedzinach ogromne sukcesy. Takie osoby miały jednak problem, aby – choćby dla przyjemności – na chwilę zboczyć ze znanej ścieżki i spróbować czegoś nowego. Wydawało im się, że jeśli zaczyna się już coś robić, to należy się temu poświęcić bez reszty. A przecież tak być nie musi – można podjąć próbę, a jeśli ona się nie powiedzie, po prostu zrezygnować. Z takimi osobami ćwiczyłam więc na warsztatach zatrzymywanie się, cofanie. Taki ruch wyrabiał w nich nowy sposób myślenia „Kiedy zacznę robić coś nowego, mogę się zatrzymać”. Mając taką świadomość, można sobie pozwolić na znacznie więcej.
Terapia tańcem jest w wielu krajach powszechnie stosowana w pracy z więźniami. Wielu z nich naruszyło prawo pod wpływem jakiegoś impulsu. Poprzez ruch wzmacnia się u nich aktywność tych części mózgu, które odpowiadają za panowanie nad sobą. Nie prowadziłam wprawdzie warsztatów w więzieniach, ale moimi pacjentami były osoby z Kliniki Nerwic mające problemy z agresją, np. bijące dzieci. To właśnie ta grupa odczuwała największe korzyści z prowadzonych przeze mnie zajęć. Dzięki sesjom ruchowym nauczyły się bezpiecznych sposobów na rozładowanie złości, takich jak na przykład rzucanie poduszką w ścianę albo wykonywanie ruchów podobnych do rąbania siekierą. Jeden z mężczyzn powiedział do mnie po kilku sesjach z rozbrajającą szczerością: „Dzięki terapii tańcem przez cały tydzień nikomu nie dałem w łeb”.
Czy tylko taniec ma takie zaskakujące właściwości? Czy przez inne formy ruchu nie można osiągnąć podobnego efektu?
Można. Już na początku rozmowy zaznaczyłam, że taniec rozumiem bardzo szeroko. Często mówię nawet o terapii ruchem, a nie tańcem. Po pierwsze dlatego, że zajęcia nie zawsze odbywają się przy muzyce, po drugie – wiele osób, zwłaszcza mężczyzn, słysząc o tańcu, natychmiast zrezygnowałoby z zajęć. W pracy z mężczyznami używam nawet innych metafor. W grupie kobiet mogłabym powiedzieć: „Poruszaj się jak syrena”, a w grupie mężczyzn: „Skręcamy się jak śrubokręt”. Uzyskam bardzo podobny ruch, używając metafory, która nikogo nie odstraszy.
Prowadzona przeze mnie terapia przewiduje nawet taniec w wyobraźni. Proponuję go osobom, które przychodzą na zajęcia i nie są w stanie się poruszyć, bądź też poruszając się, całkowicie odcinają się od swoich przeżyć. Zamiast zmuszać się do ruchu, mogą wyobrażać sobie siebie w tańcu. To uruchamia te same połączenia w mózgu, przygotowuje też ciało do ruchu.
Jaka muzyka najlepiej sprzyja rozwojowi w tańcu?
Czasem muzyka pomaga, a czasem przeszkadza. Jeśli włączę muzykę dyskotekową, to wszyscy zaczynają drygać, jak potrafią. Nie ma w tych ruchach niczego nowego, więc nie może być tu mowy o odkrywaniu jakichś nowych możliwości. Dlatego często stosuję muzykę, która jest nam obca kulturowo. Taką, przy której nie wiemy, jak się poruszać, więc eksperymentujemy. Doskonałe są tańce różnych kultur w kręgu. To tańce wywodzące się z tradycji plemiennych, które zebrał kiedyś niemiecki baletmistrz i choreograf prof. Bernhard Wosien. Uczył ich potem na uniwersytecie w Marburgu w ramach przedmiotu „taniec jako budowanie świadomości zbiorowej”. Tańce zebrane przez Wosiena, m.in. izraelskie, greckie, bałkańskie, zostały wzbogacone o współczesne formy choreograficzne. Wszystkie tańczy się jednak w kręgu lub korowodzie. Nie potrzeba partnera, a formy są bardzo proste. Trzy minuty nauki kroków i już tańczymy!
Osobiście bardzo sobie cenię tańce w kręgu, w których każdy znajdzie coś dla siebie, jak i coś, co będzie stanowiło wyzwanie. Na początku pewien problem sprawiały mi na przykład tańce greckie. Byłam zbyt nieśmiała, by tupnąć, krzyknąć. Słyszałam więc od nauczyciela: „Piersi jak rogi byka!”. Z czasem nabrałam odwagi w tańcu, a w sobie odkryłam tę energiczną, bardziej przebojową osobę. Potem wiele razy – w trudnych dla mnie sytuacjach – pomagałam sobie tańcem greckim. Przed wywiadem, publicznym występem wykonywałam parę charakterystycznych dla niego ruchów i strach odchodził na dalszy plan! Ten sposób polecam wszystkim, którzy muszą walczyć z tremą.
Czy taniec może zapobiegać depresji, która jest teraz plagą?
Tak. Ruch jest metaforą życia, bezruch – zastoju, nawet śmierci. Ludzie w stanie depresyjnym ograniczają swój ruch. Kurczą się, patrzą w dół. Odrywają stopy od ziemi. Terapia tańcem i ruchem powiększa kinesferę, czyli przestrzeń, w jakiej się poruszają. Co więcej, tacy ludzie mogą w tańcu wyrazić tłumione uczucia i to w taki sposób, który nikogo nie urazi. Wytupać je na przykład we flamenco. W tym tańcu jest walka, złość, mnóstwo uczuć, które głęboko skrywane latami mogą wprawić człowieka w stan depresyjny. Oczywiście, taniec nie jest lekarstwem na chorobę – osoba pogrążona w głębokiej depresji nie będzie w stanie tańczyć. Tu potrzebna będzie praca z psychoterapeutą. Jednak w przypadku wielu osób, którym skrywane emocje odbierają dobry nastrój, może on uruchomić mechanizmy chroniące przed depresją.
Taniec od wieków był zresztą praktykowany w najtrudniejszych momentach życia, ponieważ służy przezwyciężaniu lęku. Taneczne rytuały odprawiano w momentach, kiedy strach zaglądał ludziom w oczy. Jednym z takich momentów była żałoba. Tańce żałobne odbywały się prawie we wszystkich kulturach. Historyk tańca Curt Sachs wymienia tylko dwa plemiona na świecie, w których ich nie znano. Nawet w chrześcijaństwie do XIV wieku miały miejsce tańce żałobne – tańczono Kyrie Eleison i Lamento di Tristano. Takie tańce chroniły najbliższych zmarłego przed osamotnieniem. Ludzie tańczyli w korowodzie, podtrzymując się nawzajem. Wyrażali w ten sposób bliskość i dawali sobie wsparcie. Cierpienie unieruchamia człowieka – ciało zastyga w bezruchu, czasem trudny staje się nawet oddech. Taniec żałobny, który trwał przeważnie kilka dni, nie pozwalał, aby trudne emocje zostały uwięzione w ciele. To przeciwdziałało depresji.
W jaki więc sposób mają myśleć o tańcu osoby, które dotąd raczej kojarzyły go tylko z nauką kroków?
Jak okazję, aby rozszerzyć repertuar ruchu lub doświadczyć siebie z innej strony. Moja rada – potraktujmy taniec jak eksperyment i wybierzmy taki, który wydaje się być dla nas najmniej odpowiedni, np. przebojowe, silne kobiety mogą podjąć próbę tańca hawajskiego, pełnego miękkich, delikatnych ruchów, a wycofane, subtelne, nieśmiałe – wytańczyć siłę we flamenco. Osobom niezdecydowanym polecam tańce w kręgu. To taka muzyczna podróż dookoła świata. Tańce są bardzo różnorodne i każdy znajdzie wśród nich coś dla siebie.
Rozmawiała: Jolanta Chyłkiewicz
Zuzanna Pędzich, certyfikowana psychoterapeutka i superwizor psychoterapii tańcem i ruchem.Ukończyła studia Dance Movement Therapy w University of Roehampton w Londynie. Prowadziła choreoterapię w Klinice Nerwic oraz na Oddziale Dziennym Rehabilitacji Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie oraz terapię tańcem w Centrum Onkologii i w innych ośrodkach dla osób chorych na nowotwory. Współautorka dwutomowej książki „Psychoterapia tańcem i ruchem”.